wtorek, 13 września 2016

Rozdział XV- Uwierz w ducha








- No to chyba na dzisiaj koniec treningu. Świetna robota chłopaki! Jeszcze kilka dni i jesteśmy przyjęci do drużyny, na 100%!
Koledzy Karin zawyli radośnie. Codziennie spędzali po kilka godzin na treningu. Dzięki Heicie mieli boisko tylko dla siebie. Oczywiście Karin nie próżnowała i wyciskała z nich ósme poty, a efekty były coraz bardziej widoczne. Każde rozegranie mieli opanowane do perfekcji.
Gdy zaczęli się rozchodzić podszedł do niej Rosto.
- Nie wiesz może, kiedy wraca Midori?
- Dzień przed rozpoczęciem zajęć, a co?
- Nic, nic. Tak tylko pytam.- Chłopak zaczął nerwowo przeczesywać palcami włosy z tyłu głowy.
Karin wsadziła swoją piłkę do torby, przy okazji poszukując w niej butelki wody.
- Kurczę, pusta. Mam dziś pecha...-Powiedziała machając pustym plastikowym opakowaniem.  Zgniotła ją i umieściła z powrotem w torbie.- A wracając do tematu Modori: Jak się z nią chcesz umówić to najlepiej ją zaproś na rozpoczęciu.
- Ale ja wcale...
- Tak się składa, że ona bardzo. Uciekam. Muszę się ogarnąć, mam za chwilę swoją zmianę w klinice. Dozo!
Droga powrotna zleciała jej błyskawicznie. Zawsze chodziła szybkim tempem, wiec zazwyczaj migiem pokonywała wszelkie odległości. Wkroczywszy do domu zajrzała do kliniki, ale była pusta. Zdziwiła się mocno, ponieważ jeszcze rano znajdowało się tu kilku pacjentów. "Ciekawe, gdzie tata?"- pomyślała.
Weszła z powrotem do domu i nalała sobie szklankę świeżej wody, którą duszkiem opróżniła. A potem kolejną. Po zaspokojeniu pragnienia wybrała się na piętro w poszukiwaniu rodzica.
- Ej, Staruszku! Gdzie cię wcięło?
- Tutaj Kochanie!
Zastała go stojącego w toalecie przy lustrze i przymierzającego kilka rodzajów kolorowych krawatów.
- Dobrze, że już wróciłaś, Córciu. Poratujesz tatusia?
- Nie mam zamiaru.- Odpowiedziała z miną wyrażającą całkowitą obojętność. Założyła rękę na rękę i oparła się o framugę drzwi.
- Kochanie, jesteś ostatnią kobietą w tym domu. Moją ostatnią ostoją. Tylko Ty mi pozostałaś.- W jego oczach pokazały się łzy. Uklęknął na jednym kolanie i wyciągnął ręce w stronę Karin.- Chodź do mnie Moje Dziecię. Tatuś Ci poprawi humorek.
- Niech tylko Tatuś spróbuje, to poprawię Tatusiowi twarz. Z resztą o co ten dramat, Yuzu wróci za kilka dni.
- Ale ja potrzebuje pomocy teraz! No zobacz, w którym mi najbardziej do twarzy?
Pokazał jej dwa najbardziej pstrokate krawaty, ze swojej dziwacznej kolekcji.
- A co, masz randkę?- Zapytała szyderczo. Miała ochotę się trochę podroczyć z nim.
- Coś w tym stylu...- Nagle spoważniał na twarzy, zmarszczył mocno brwi, a w oczach pojawił się jakiś niebezpieczny błysk. Jego głos stracił całą żartobliwą barwę- Posłuchaj Karin. Ja wiem, że nie jest Ci łatwo. I to z mojej winy. I mojej własnej słabości... Nie udało mi się was ochronić przed wszystkim...- Zamilkł na moment.- Ale mimo wszystko mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz. Że zawsze będziemy rodziną. Ty, ja, Yuzu i Ichigo.
Ta nagła zmiana tematu była dla niej dziwaczna. "O co  może mu chodzić?"
- Jesteśmy rodziną. I zawsze będziemy... A gdybyś nie był pewny, to jesteś głupi. Każde z nas przecież powie to samo. I nic tego nie zmieni.- Wierzyła, że jest to prawdą.- A teraz rusz dupsko i wstawaj z podłogi, bo chyba masz coś do załatwienia...- Po chwili dodała.-I nie bierz żadnego z nich. Rozepnij koszule pod szyją, będziesz wyglądał bardziej luzacko.
- Moja kochana, jesteś taka śliczniutka, gdy dajesz rady swojemu staruszkowi. Czy to rumieniec na twojej twarzyczce?
- Tato mam prawie 15, nie 5 lat. Daj sobie na wstrzymanie z takimi tekstami i...
- Możesz dzisiaj nie wychodzić z domu?- Ojciec przerwał jej w połowie zdania.
- Co?- Dziewczyna była już mocno skonfundowana. Znów ten poważny ton w głosie jej ojca.
- Nie wychodzić? Czemu to?
- Ostatnio coś jest nie tak. Karakura... Mam wrażenie, jakby coś dziwnego było w mieście.
- Mówisz o niespotykanej dotąd ilości duchów w okolicy?- powiedziała z ironią Czarnowłosa.
- Nie to coś bardziej poważnego.- Po chwili milczenia dodał.- Dzisiaj mnie nie będzie, dlatego proszę, byś się nie oddalała. Dom jest zabezpieczony, ale poza nim może być niebezpiecznie.
Nie odezwała się tylko przytaknęła ojcu głową.
- Jeszcze jedno- dodał- Urahara... Jeśli tylko coś by się stało zwróć się do niego. To mądry koleś. Uratował nie jednego.
- Dobrze Tato. Obiecuje. No to... miłej randki!- Uśmiechnęła się delikatnie.
- W moim życiu była tylko jedna kobieta, dobrze o tym wiesz. Raczej nikt by nie mógł jej zastąpić. Jestem szczęśliwy gdy pomyślę, że zostawiła mi po sobie tak wiele szczęścia.- Z uśmiechem dotknął głowy Karin.- Potrójnego.



**********



Minęło półgodziny od wyjścia ojca. Karin grzebała się powoli w kuchni, starając się przyrządzić coś zjadliwego. Jej brzuch zaburczał głośno.
Jak dotąd osiągnęła tylko stan frustracji. Wokół niej walały się różne garnki i naczynia, wszystkie wybrudzone, tak samo jak cała kuchenka, podłoga i kawałek lodówki. Jej kuchenne rewolucje spowodowały wybuch gotującego się ryżu. Chciała przygotować do tego sos słodko-kwaśny, lecz "troszkę" go przypaliła.
- Cholera, to jest totalnie niejadalne.- Rzekła sama do siebie, wypluwając ryż do kubła. Oparła swoją głowę o lodówkę w geście rezygnacji. Po chwili szybko ją podniosła i zaczęła strącać z włosów fragment ryżu, który w wyniku eksplozji znalazły się na jej głowie.
- Tego jeszcze mi brakowało. Maseczki z tego świństwa. Po kontakcie z tym to na pewno mi czułki urosną. Ale może chociaż sos mi wyszedł.
W jej oczach czaił się błysk nikłej nadziei, gdy zanurzała w brązowej brei łyżeczkę i wkładała ją do ust.
W następnej chwili była już w toalecie zwracając to co znajdowało się dotąd w jej żołądku. Nie było tego zbyt wiele.
- Jeśli kiedykolwiek będę chciała kogoś zabić, to z pewnością  użyję mojego talentu kulinarnego.- Wyznała muszli klozetowej. Podniosła swoją głowę.- " Jak otruć wroga na 1000 sposobów?" autorstwa znanej piłkarki Kurosaki Karin, bohaterki ostatnich Mistrzostw!- wykrzyczała na całe gardło.
Odpowiedziała jej cisza...

Wróciła do kuchni i omotała wzrokiem całe pomieszczenie. "Perfekcyjną Panią Domu to ja nie będę. Ale teraz mój podziw do Yuzu znacznie wzrósł. Nie dość, że świetnie gotuje, to jeszcze potrafi utrzymać dom w czystości"- pomyślała.
Spojrzała na zegar, który wskazywał 22:14. Oznaczało to, że większość pobliskich sklepów była już zamknięta. Spojrzała jeszcze raz na kuchnię, ale jej żołądek wydał ostrzegawczy bulglt. Przełknęła ciężko ślinę.
"Pozostaje mi albo umrzeć z głodu, albo w drodze po jedzenie."- zażartowała w myślach. Ścisnęło jej wnętrzności. "Jak tak dalej pójdzie, to jutro nie dam rady grać. Chłopaki mnie zabiją za to.".
Podjęła szybką decyzję. Wbiegła na górę, złapała torbę, z której wywaliła niepotrzebne rzeczy. Upewniła się tylko, czy portfel znajduje się w środku i śmignęła na dół. Już po chwili biegła chodnikiem w stronę całodobowego sklepu.



**********



Zmierzając ciemnymi uliczkami ogarnęła ją chandra. Coraz bardziej zwalniała tępo, zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się, gdzie wywiało Staruszka, czy może też przyodział czarne kimono na wieczór i walczy gdzieś z jakimiś potwarzami. A może rzeczywiście był umówiony z jakąś kobietą, w jakiś sprawach związanych z kliniką. Lub może po prostu ukrywa się w domu, chcąc przekonać się, jak sobie poradzi sama z gotowaniem, w ramach kolejnego dziwacznego testu przetrwania.
"Który totalnie oblałam... Jak tylko coś zjem to posprzątam to bajoro, które zrobiłam w kuchni. Obiecuje".
W pewnym momencie zorientowała się, że od jakiegoś czasu szła, gdzie nogi ją poniosły. Niestety, w zupełnie innym kierunku niż sklep. Mogła zawrócić, bądź iść dalej do innego sklepu, jednak znajdującego się znaczny kawałek od jej domu. Jako, że mocno stąpała po ziemi i starała się nigdy nie przyznawać do błędu, postanowiła iść dalej.

Maszerując  powolnym krokiem, wspięła się na najlepszy punkt widokowy w Karakurze. Przystanęła, podziwiając oświetlone miasteczko. Widok był przepiękny. Miliony światełek rozciągały się przed nią. Oparła się o barierkę i wciągnęła świeże powietrze do płuc. Było ono bardzo zimne. Zdawało się jej, jakby obok stał jej przyjaciel z tamtego świata. Kapitan Hitsugaya Toshiro. Niski, białowłosy, wyszczekany, a jego oczy zdawały się być zimne niczym lód. No i świetnie grał w piłkę, uśmiechnęła się pod nosem. Nie tylko uratował  jej życie (i to nie raz), ale także jej drużynę przed wciąganiem spaghetti nosem. Głupi zakład z starszymi chłopakami od piłki, ale mógł się skończyć tragiczną dla nich w skutkach nienawiścią do makaronu.
Tęskniła za tamtymi czasami. Mimo, że nie było już z nimi jej matki, była szczęśliwa. Jej dar nie był aż tak uprzykrzający, do tego wychodziła z założenia, ze jeśli nie widzi duchów, to one nie istnieją. "Byłam głupia, ale zawsze mnie rozśmieszała ich  mina, gdy to mówiłam". Z resztą miała z kim o nich porozmawiać, ale rzadko korzystała z tej przyjemności. Mimo wszystko Ichigo zawsze był dla niej ogromnym wsparciem- i autorytetem w dziedzinie zjawisk paranormalnych. Czasem znikał, ale wiedziała, że może na niego liczyć. A potem pojawiało się coraz więcej shinigami. Gdy spotkała Toshiro, nie wiedziała, że był jednym z nich. Był wysportowany i zależało jej, by dołączył do drużyny. Gdy dowiedziała się prawdy, była trochę zdumiona, ale postanowiła z tego skorzystać. W końcu mogła dowiedzieć się czegoś więcej o Shinigami. Spędziła z nim trochę czasu. Czasem grali w piłkę, czasem po prostu włóczyli się po okolicy. Dzięki temu poznała babcię Haru, nauczyła się też kilku sztuczek na Hollowy. Zaczęła w sobie odkrywać iskrę fascynacji tym światem. Z czasem zaczęła myśleć, że może sama mogła by stać się shinigami.

Lecz nagle jej brat wrócił, lecz jakoś odmieniony. Pozbawiony mocy- rzecz, której pragną przez lata, okazało się dla niego udręką.
Był bezradny...

Natomiast moce Karin zaczęły gwałtownie się rozwijać. Zwróciła się o pomoc do Urahary, jednak jego metody nie były do końca skuteczne. Z czasem słabły. Urahara zaproponował jej stanie się shinigami. Ale nie chciała się zgodzić. I do dzisiaj była pewna swojej decyzji.
"Zyskać moc, by potem ją stracić? Dręczyć się, nie mogąc nic zrobić, by ostatecznie zniknąć z naszego życia... To spotkało Ichi-nii".
Oparła dłonie o barierki, ściskając je mocno. Nagle poczuła się związana ze swoim rodzeństwem jak nigdy dotąd. Zdawałoby się, że jej myśli pokonają dzielącą ich odległość.
- Yuzu pozdrów naszego brata. Uściskaj go mocno. Niech dalej walczy. Niepokonany...
- Po co on ma ciągle walczyć? Przecież możesz mu w tym pomóc. Tak niewiele ci brakuje...
.
Głos który usłyszała przeraził ją. Odepchnęła się od barierki i ruszyła pełnym biegiem.
Robiło się coraz zimniej, a ostry ból głowy tępił jej myśli i prawie pozbawiał świadomości. Obraz przed oczami zacząć się zamazywać, ale nie zatrzymywała się. Gdzieś niedaleko pojawił się Hollow, wyczuwała jego energię. Potem kolejny. Biegła w stronę domu, licząc na nałożone na niego bariery ochronne. Rozglądała się w około. Nie widziała swojego  rzepa shinigami. -Cholerny dupek! Gdzie się podziewa kiedy jest potrzebny?
Przed nią mignął Cień. Tan sam co kiedyś w nocy. Zaczęła powoli panikować w myślach. Wycofała się z uliczki, w której napotkała zjawę i wbiegła w inną. Kluczyła ciemnymi uliczkami, biegnąc na wyczucie. Mijała dusze, które nie zwracały na nią żadnej uwagi. "Czy zawsze było ich tak wiele?"- spytała samą siebie, mimo iż znała odpowiedź. Kolejny atak bólu zwalił ją na kolana. Trzymała się za głowę próbując wstać i zwiać. Pojawił się kolejny Pusty, dość niedaleko. Nie jeden. Dwa, trzy, cztery. Było ich coraz więcej. Czuła się przytłoczona. Odpełza kawałek, ale nie miała sił, by uciekać. -No to po mnie.
Hollow zbliżał się w jej stronę. Jego zniekształcone ciało było ogromne. Biała maska budziła w niej grozę. Stworzenie wydało z siebie przeciągły ryk. Karin klęczała na betonie. Była sparaliżowana bólem i bezsilnością. Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie znalazła się w takiej sytuacji. Zawsze sobie radziła, a w skrajnych wypadkach ktoś jej pomagał. Ojciec, brat, nawet ci głupi shinigami. A teraz była całkiem sama. Coś w niej pękło, żal i gorycz przepełniła ją całkowicie. Ścisnęła dłonie w pięści. Nie miała wystarczającej mocy by walczyć, ani sił, by chociaż próbować ucieczki. Opuściła głowę zrezygnowana. "Pozostaje mi albo umrzeć z głodu, albo w drodze po jedzenie."- przypomniała sobie. "Trzeba było słuchać ojca, ale byłam głupia."
Potwór się zbliżył, ale jeszcze nie atakował. Lecz wiedziała, że to w końcu nastąpi. Poczuła na twarzy coś dziwnego.
-Deszcz?
Podniosła głowę, ale niebo było bezchmurne.

W tym momencie usłyszała świst, wydawany przez miecz w momencie zadania ciosu. Pusty został powalony przez dziwną postać. Po chwili rozbił się na miliony kawałeczków i zniknął całkowicie. Karin po raz pierwszy od tak dawna ucieszyła się na widok osoby w czarnej szacie i z ostrzem w ręce.
- Masao, to ty?- zapytała z ulgą w głosie. Postać nie odpowiedziała. - W każdym razie dzięki za ratunek. To była dosyć niebezpieczna sytuacja. 

Strach, który dotąd ją trzymał ustąpił. Powoli podniosła się z kolan, nie chcąc pokazać, jak bardzo przeżyła ten atak. Wciąż jeszcze czuła nerwowy ścisk w żołądku- a może to głód?- który jednak nie znikał. Gdzieś w środku zaczęła sobie zdawać sprawę, że zagrożenie nie minęło, a osoba znajdująca się przed nią nie jest nastawiona zbyt przyjaźnie. Jednak ruszyła w stronę swojego wybawcy. W końcu nie mogła pokazać, że jeszcze przed chwila była śmiertelnie wystraszona. W tym momencie jednak jej myśli się zatrzymały, tak samo, jak jej się wydawało, czas wokół. Stojąca przed nią postać zmieniła się w coś niematerialnego, wyglądającego jak cień w kolorze smoły. Cień?
"Czy to nie ten sam, który nawiedził mnie kiedyś?"- zadrżała. Chciała się wycofać, ale nie potrafiła ruszyć z miejsca. Cień znajdujący się przed nią powoli zbliżył się do niej. Zaczął ja obchodzić dokładnie oglądając, niczym swoją zdobycz.
-Wydajesz się...- usłyszała ochrypły głos- odpowiednia. Nie rozumiałem dotychczas o co im chodziło, ale widzę duże podobieństwo. To dobrze, dobrze...
Stanął naprzeciw niej i spojrzał głęboko w oczy.- Nie brak ci odwagi, to fakt. A doświadczenie przyjdzie z czasem. Tak, tak , tak, doskonale. W końcu los się do nas uśmiechnął.
-Kim ty jesteś- słowa wydobyły się z zaciśniętego gardła, jej głos nie brzmiał jak zwykle . Zaczynała czuć w głowie kolejny atak tępego bólu.
- Kim, pytasz? Na razie nie powinno Cię  to obchodzić. Nie mamy czasu na formalności. Powinnaś martwic się sobą. Nie czujesz tego. Podobno twoje umiejętności pozwalają Ci wyczuć niebezpieczeństwo. Więc powiedz mi, co teraz czujesz?
Miał rację.  W niedalekiej okolicy pojawiło się wiele Hollowów i wiedziała, że przybywają kolejne. Tak samo wyczuwała niesamowitą ilość ludzkich dusz rozproszonych po całym mieście. Ale co mogła zrobić, skoro nie była w stanie się ruszyć?
- Co chcesz zrobić?- Chciała zagrać na czas. „Masao nie powinien się oddalać.” Jakże pragnęła w tym momencie usłyszeć jego okropny głos. Albo ojca. Kogokolwiek, kto zapewniłby jej jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. Lecz jej nadzieje spełzły na niczym.
- Co chcę zrobić? Mamy wiele planów, a Ty Moja Droga jesteś jej istotną częścią. Musimy sobie zabezpieczyć przyszłość. Historia lubi się powtarzać, skąd mamy wiedzieć, czy ktoś z nas się nie zbuntuje i nie stanie przeciwko nam? Musimy myśleć o przyszłości?
- Jakiej przyszłości?- Ta „rozmowa” coraz mniej się jej podobała.- O co ci chodzi, koleś?
Ból jaki poczuła zwalił ją z nóg. Energia istot otaczających ją- zarówno Hollowów, ludzkich dusz jak i tego Shinigami była dla niej zbyt przytłaczająca. Na chwilę zdołała skupić się i podnieść na kolana, lecz jakakolwiek inna czynność była ponad jej siły.
- Nie ma potrzeby tłumaczyć Ci tego teraz. Musze skończyć moje zadanie.Niestety, ale żywa nie stanowisz dla mnie żadnej wartości.
Nie wiedziała jak długo klęczała, patrząc tępo przed siebie. Ale on się nie śpieszył. Minuty ciągły się, lecz już wiedziała, jak to się skończy. Nie rozumiała tylko, w jakim celu musiała to przechodzić. W pewnym momencie pouczyła pierwsze uderzenie. Straciła równowagę i natychmiast wstrząsnęły nią mdłości, w końcu zwymiotowała. Poczuła kolejne uderzenie i kolejne. Bark, żebra, brzuch, twarz. W końcu poczuła cios rękojeści jego miecza. To było dziwne, gdyż miecz nie powinien jej ranić. W końcu służyły do walki z duszami, nie zwykłymi ludźmi. W końcu straciła rachubę ciosów, przestała czuć ból.
- Kapitan Kurosaki nie będzie zadowolony z powodu wyglądu swojej małej siostrzyczki.- Rzekł nagle- Ale to teraz nieważne. W końcu nawet On zrozumie Wyższą Potrzebę.
-„Znasz mojego brata?”- Chciała zapytać. Usłyszała świst miecza i poczuła lekki wiaterek od zadanego nim ciosu. Lecz nie została zraniona. Tylko lekkie tąpnięcie ją zaniepokoiło, ale nie zwracała uwagi. Skupiła się na jego słowach.
- To chyba tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy Kurosaki Karin. Będę na Ciebie czekać.
Jego postać rozpłynęła się w ciemności, jakby nigdy nie istniała. W alejce pozostała tylko Karin. Nie potrafiła wyrwać się z otumanienia…



**********



W końcu dociera do niej, co się stało.
Drgnięcie…
Klęka obok własnego ciała ze łzami w oczach.
Dotknęła dłonią swojej twarzy.
Przecież Karin nigdy nie płacze.
"Ale teraz płaczę."
Mija czas. Nie wie, jak dużo.



**********



W tym samym czasie, w innej części miasta młoda kobieta składała materace na sali, które zostały rozrzucone po podłodze przez poprzednich uczestników zajęć.
Nagle do sali wpadł mały jasnowłosy chłopiec, zobaczył swoją Sensei i stanął przerażony na samym środku sali. Przez chwile stał nieruchomo, po czym drgnął, jakby chciał uciec. Popatrzyła na niego z mocno zdziwioną miną. W tej samej chwili w oczach dziecka zapłonęło zdecydowanie, chłopiec nabrał powietrza, otworzył szeroko usta i... głośno beknął. Kobieta nie wiedziała jak zareagować na tak ciętą ripostę. Chłopiec, cały czerwony ukłonił się niewidzialnej widowni, pomachał i wybiegł z sali. Po chwili dało się słyszeć okrzyki gratulacji, obrzydzenia i inne beknięcie. Rozległ się głośny śmiech, prawdopodobnie pomysłodawców, który powoli zaczął się oddalać.

-To mi wygląda na jakiś głupi zakład- powiedziała na głos Tatsuki, odczekała na ucichnięcie głosów na korytarzy, po czym sama wybuchła gromkim śmiechem. Uwielbiała takich kilkulatków, cokolwiek by nie wymyślili, to zawsze było głupie, a zarazem zabawne. Takie dzieciaki to mają ogromne ilości niespożytej energii. Zaplanowała jednak, ze przy następnych zajęciach kilka morderczych ćwiczeń dla grupki nicponi. Dzisiaj beknięcie, za miesiąc będzie coś gorszego, a potem to już ich nie upilnuje. A potrzebna im jest odrobina samodyscypliny. Do tego nie mogłaby stracić posłuchu wśród dzieci. Co jak co, ale była słynna wśród młodzieży. Nie każda dziewczyna może się pochwalić skopaniem wszystkich okolicznych zaczepiaków, oraz tytułem wicemistrzyni kraju.
Spojrzała na zegarek wiszący nad drzwiami sali. Dobijała już prawie 22. Pozostało jej ułożyć ostatni materac, zamknąć dojo i cieszyć się jutrzejszym dniem wolnym.
Mimo, ze panowała już wiosna, wieczór był przenikliwie zimny. Okryła się mocniej szalikiem, założyła kaptur i przyspieszyła kroku. Przechodząc koło ciemnych zaułków co jakoś czas zauważała kształty ludzi, stali samotnie, z kimś, czasem w grupkach. Zarówno żywi, jak i martwi. Jej jedyną pamiątką z czasów liceum była umiejętność postrzegania dusz. Na co dzień starała się ignorować ten dar, ale dzisiaj wyczuła coś dziwnego. „Nie za dużo ich tutaj?”-pomyślała, widząc kolejną blada i lekko rozmazaną w konturach postać. Od kiedy to Karakura była tak bardzo nawiedzona? Przecież była najlepiej obstawionym miastem, jeśli chodzi o liczbę shinigami.
Atmosfera robiła się coraz gęstsza i chłodniejsza. Powoli jej nogi stawały się ociężałe, a jej tempo spadło. Było coraz zimniej. Zaczęła ogrzewać swoje dłonie chuchając na nie. Z jej ust wydobywała się para. Jednak jej uwaga skupiła się na czymś innym.
Poczuła, ze ktoś ją obserwuje. To był kolejny duch, stał w zaułku w oddali... przyjrzała się dokładniej. „Czy tam nie stał ktoś jeszcze?”- zapytała samą siebie.-„ Chyba jestem zmęczona i już mam zwidy. Zdecydowanie powinnam odpocząć.”
Przetarła zmęczone oczy i przyspieszyła kroku. Ominęła miejsce, gdzie widziała postać. Jednak miała rację, zauważyła, że obok kucającej duszy znajdował się shinigami.
„Brr...  Robi się coraz zimniej. Jak tak dalej pójdzie, to zaraz zamarznę i dołączę do tego wysypu dusz.”
Nagle coś ją tknęło. Skoro przed chwilą widziała Boga Śmierci, to dlaczego on nie zajmie się tymi wszystkimi zmarłymi, którzy tłoczą się na ulicach Karakury. Dlaczego stał przy tej jednej duszy i nawet nie odprawił jej Pogrzebu za pomocą swojego miecza? „O nie, tak to nie będzie!”- Nawet Ichigo, mimo, że czasami ciężko myślał, to jednak zawsze dbał o swoje obowiązki. A tamten najnormalniej się obija. Gdy zobaczyła kolejną grupkę zebranych dusz, które szeptały o czymś szybko miedzy sobą, postanowiła zawrócić i wygarnąć tamtemu leniwemu Żniwiarzowi jego obowiązki.
Atmosfera robiła się coraz gęstsza. Dochodzące z zewsząd szepty robiły się coraz głośniejsze. Zauważyła cienie mknące po ścianach budynków. Głosy narastały.
Nagle znalazła się na ziemi. Ogromny podmuch wiatru położył ją na łopatki. Podniosła głowę, lekko otumaniona i rozejrzała się. Wokół panowała idealna cisza, jedynie jej serce dawało jakieś znaki, bijąc nierównomiernie w piersi.
BUM… BUM… BUBUM….
Poczuła gigantyczny kawał lodu w okolicy żołądka. Przerażona podniosła się do pionu, przeszukując okolice wzrokiem, lecz nie zauważyła dusz, które jeszcze przed chwila ją otaczały. Totalna pustka. Temperatura spadła jeszcze bardziej, czuła, jakby krew zamarzała jej w żyłach.
Odwróciła się na piecie i pobiegła do miejsca gdzie widziała tajemniczą postać shinigami. Biegła najszybciej jak potrafiła. „To już niedaleko”. Gdy dobiegła na miejsce zauważyła tą samą ludzką duszę. Obok niej leżało coś dziwnego. Jednak Shinigami z wcześniej zniknął, zupełnie jakby nigdy nie istniał. Widmo duszy klęczało nieruchomo wpatrując się tępo w przestrzeń przed sobą.
- Ej! Co się tutaj stało? Gdzie jest tamten koleś co tu był przed chwilą?!- Zawołała Tatsuki.
Przez chwile nic się nie działo, po czym dusza drgnęła. Z jej oczu ciekły łzy, podczas gdy próbowała dotknąć przedmiotu leżącego obok. Tatsuki dopiero teraz się przyjrzała. To było ciało człowieka...
Nie, to było ciało młodej dziewczyny!


- Powiedz mi co się tutaj stało...- Podeszła do płaczącej duszy- Ej! Nie rycz, bo... Karin!?